Powiedziano wyżej, że kościół “wybudowano”. Nie jest to jednak określenie ścisłe. Rzecz bowiem miała się tak. W czasie działań wojennych spłonął kościół-kaplica wzniesiony z drewna na skarpie przy szosie terespolskiej tam, gdzie dziś znajduje się cmentarz grzebalny. Nabożeństwa tymczasowo odprawiano więc na plebanii w dużym pokoju przerobionym na kaplicę. O pozwoleniu na budowę nowego kościoła nie było mowy. Wszystkie starania u ówczesnych decydentów oddanych bezbożnej ideologii spotkały się z ich zdecydowanym sprzeciwem. Ks. Witkowski wpadł wówczas na genialny pomysł, żeby przenieść do Miłosny kościółek stojący bezużytecznie obok wielkiej barokowej świątyni w Rokitnie k. Błonia. I na takie rozwiązanie panowie z UB zgodzili się, bo formalnie liczba obiektów sakralnych statystycznie nie powiększyła się. Kościół przenoszono, nowego nie budowano. Tym samym teza, że religia jest przebrzmiała i skończona, a marksistowski omam powszechnie przyjmowany nie doznała w sprawozdawczości statystycznej uszczerbku.
Rokitnianom - jako się rzekło - drewniany kościółek nie był już po wojnie potrzebny. I tu musimy cofnąć się w czasie nieco dalej. W dniach 12-19 października 1914 roku jedna z najpiękniejszych barokowych świątyń Mazowsza (według projektu Tomasza Bellottiego), znajdująca się w Rokitnie, legła w gruzach. Znalazła się bowiem w samym środku działań frontowych. Gdy skończyła się I wojna światowa Rokitnianie widząc, że podniesienie do fundamentów zbombardowanej świątyni potrwa czas jakiś, zbudowali sobie ad hoc - na tymczasem, obok sterty gruzów, prowizoryczną, ale okazałych rozmiarów kaplicę do bieżącej służby Bożej. W międzyczasie, przez lata powojenne, dzielnie podnosili z ruin swą zabytkową świątynię, którą ich praojcowie budowali przez 99 lat (budowę w 1698 r. rozpoczął biskup poznański Mikołaj Święcicki, a zakończył w 1797 r. biskup płocki Onufry Szembek), a oni sami i ich ojcowie na przełomie XIX/XX wieku gruntownie przebudowali, wyremontowali i ozdobili. Już w 1931 roku biskup warszawski Stanisław Gall mógł poświęcić nowodobudowaną (przez 13 lat) świątynię, tym razem pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP, bo przedtem była dedykowana św. Jakubowi. Przez lata całe obok podniesionej ze zniszczeń nowej świątyni, w jej bezpośrednim sąsiedztwie (5-6 m) stał dalej prowizoryczny kościółek. Stał, właściwie już niepotrzebny, trochę jako magazyn, trochę jako sala zebrań, trochę z sentymentu, bo przez 15 lat służył przecież jako dom Boży. Parę razy zamierzano przystąpić do rozbiórki, bo nawet szpecił i zawalał otoczenie, a już wcale nie pasował do przepysznej barokowej architektury właściwej świątyni. A jednak jakoś dziwnie dalej stał; stał przez lata 1931-1939, stał przez II-gą wojnę i jeszcze trzy lata po niej. Opatrzność nam go zachowała. Wiedziała bowiem, że będzie potrzebny dla Starej Miłosny.
“W niedzielę - wspomina uczestnik tamtej historycznej wyprawy p. Józef Czwarnóg - pojechaliśmy po sumie w 42 wozy, a wróciliśmy we wtorek na południe. Nie pamiętam dokładnie daty. Wtedy koniczynę się kosiło, więc musiał to być czerwiec. Na nocleg zajechaliśmy do Rokitna, a w poniedziałek z rana zabraliśmy się do ładowania. Wcześniej inni staromiłośniacy kościół rozebrali. Cały dzień nam zeszło. Pamiętam byli: Konstanty Witan, ze Szkopówki Józef Kowalski jechał za mną. Był też Bronek Rączka, Józef Możdżyński, Jan Ranicki, Roman Dowiat, Józef Pająk. Całymi organizatorami oprócz księdza byli: Jan Nowak, Józef Krawczyk i Aleksander Bieńkowski. Pojechaliśmy w pojedyncze konie. Wozy konne miały wtedy koła na obręczach. Pamiętam w poniedziałek na noc wyjechaliśmy z Rokitna. Jak się rozwidniało to przejeżdżaliśmy przez Warszawę. Naród był wtedy zegrany, nie to, co teraz”.
I tak oto w któryś czerwcowy wtorek roku 1948 zaprzęgi konne w liczbie 42, w tym 4 z blachą, dotarły z częściami rokitniańskiego kościoła do Starej Miłosny. Z przywiezionego budulca znaczną część odrzucono jako nie nadającą się (niektóre relacje mówią, że wykorzystano głównie duże bale, a większość desek była nieużyteczna, jeśli je zużyto, to i tak za parę lat uległy wymianie). Na nowym miejscu wzniesiono budowlę identyczną w gabarytach i architekturze, jak ta, która była w Rokitnie. Niezależnie od tego ile włożono nowego budulca, powszechnie przyjmowano, że kościół został przeniesiony, że na nowym miejscu został ponownie zestawiony. W pierwszym okresie kościół był wewnątrz tynkowany, na ścianie prezbiterium miał bogatą polichromię, której centrum zajmowała postać Zbawiciela z otwartym sercem, zgodnie z wezwaniem i tytułem Parafii. Szalunek wewnętrzny, zachowany do dziś, świątynia zyskała w latach późniejszych. Podobnie i późniejszym dziełem jest dach gontowy i okazała wieżyczka. Jako ciekawostkę warto przypomnieć i to, że pierwszą instalację elektryczną w świątyni instalowali więźniowie niemieccy, pozostali jako jeńcy wojenni.
W kilka miesięcy po poświęceniu i oddaniu kościoła dla celów kultu ukazała się notatka nieznanego autora w czasopiśmie “Kółko Różańcowe” (obecnie “Różaniec”). Oto jej treść. “Innego dnia wsiadłem w autobus i pojechałem do Starej Miłosny pod Warszawą. Już z dala - od szosy - widać kościółek o pięknych liniach pośród sosen. Na cmentarz kościelny wiodą szerokie tarasowe schody z polnego kamienia. Zgrabna wieżyczka dodaje uroku kościółkowi. Kruchta od kościoła oddzielona jest kowaną kratą żelazną. Każdy może wejść i w ciszy pomodlić się w uroczym wnętrzu. Byłem zdumiony tym, co zobaczyłem. Cały kościółek w środku wygląda jak bajka. Całość robi wrażenie bombonierki, pięknego pudełeczka, w którym wszystko ułożono harmonijnie. Naokoło kościółka ręcznie kute stylowe latarnie. Wieczorem kościół oświetlony robi wrażenie zaczarowanego widma”.
Słowa te napisane przed blisko pięćdziesięciu laty nic nie straciły na swej aktualności. Kościół św. Antoniego w Starej Miłośnie dalej budzi szczery zachwyt przybyszów i swoich. I tylko coraz grubsze sosny na kolejnych zdjęciach kościoła pokazują jak szybko płynie czas.
autor: Ks. Jerzy Banak (przedrukowano z EKO U-Nas)